Gdy przyglądam się obrazom Ani Radzimińskiej pierwsze co zwraca moją uwagę to fakt, że niezwykle rzadko pojawia się w nich ciało w całości. Zamiast starannie odrysowanej sylwetki, w obrazach Radzimińskiej mamy do czynienia z fragmentami.
Wbrew jednak klasycznej feministycznej metodologii odczytywania obrazów, ta fragmentaryczność nie jest niczym złym. Nie jest ona objawem wpisywania się artystki w wyobrażenia kultury „białych jaj”, która traktuje kobiece ciało jako rzecz do zjedzenia, skonsumowania, przeżucia i wyplucia tego, co było niestrawne. Zabieg rozczłonkowania ciała nie ma również tu wulgarnego charakteru, gdzie poszczególne elementy kobiecej anatomii traktowane są na zasadzie fetyszu, który rozumiany jest jako trofeum popkultury i umieszczany jest na wszelkiego rodzaju plakatach, bilbordach i reklamach. Poszczególne części ciała nie są tu elementami większej układanki, którą buduje męskie spojrzenie.